MIGRANCI

Zatrzymać spiralę zła, znaczy zaufać miłości - homilia z poznańskiej modlitwy Umrzeć z nadziei

 
Modlitwa za uchodźców, którzy zginęli w drodze do Europy
8 października, 2024
Kościół pw. św. Jana Vianneya w Poznaniu
Modlitwa organizowana przez Wspólnotę Sant’Egidio w Poznaniu 
razem z parafią św. Jana Vianneya w Poznaniu
 
Chciałbym zacząć od świadectwa opowiedzianego w Rzymie 1 października tego roku, podczas nabożeństwa pokutnego na rozpoczęcie drugiej sesji Synodu o synodalności. Wysłuchałem go z ogromnym przejęciem, chciałbym się z Wami właśnie tego wieczoru nim podzielić.
 
Mam na imię Sara. Jestem odpowiedzialna za centrum dla migrantów w Toskanii we Włoszech. Pochodzę z diecezji, w której znajduje się port Carrara, położony 700 km od Lampedusy, który od półtora roku uchodzi za port bezpieczny. 

Szlak migracyjny przez Morze Śródziemne jest najbardziej niebezpieczną na świecie drogą nadziei dla uchodźców. Średnio 6 osób dziennie traci tutaj życie. Do naszego portu docierają więc ci, którzy przeżyli. Jest bezpieczny dla tych, którzy nie utonęli w drodze. To ci, którzy często musieli najpierw przejść przez pustynię, a tam cierpieli z powodu braku jedzenia i wody i z tego powodu także tam tracili życie. Na tej drodze doświadczyli wielu cierpień, które dają o sobie znać poprzez ich ciała i na ich skórze. Trudno dostrzec rany, jakie noszą w duszy i psychice, a to one są najbardziej bolesne dla ich godności i najtrudniejsze w ich leczeniu. 
Ci, którzy do nas docierają, są więc tymi, którzy wzięli udział w grze przeznaczenia i wygrali, bo znaleźli się na właściwej łodzi. Tym się udało, ale czasami tylko dlatego, że trafiła im się lepsza pogoda. Ale to nadal jest brutalna gra przeznaczenia, której jesteśmy jedynie obserwatorami, ponieważ nie możemy zrobić nic innego, jak oczekiwać w bezpiecznym porcie. My, którzy cieszymy się przybyciem uchodźców, którzy przeżyli, oraz zmagamy się z poczuciem winy z powodu tych, którym się nie udało. Z poczuciem winy, skrywanym także przez ocalałych uchodźców, ponieważ to im właśnie się udało, podczas gdy inni, ich towarzysze podróży zginęli, nie żyją, zanurzeni w anonimowości swojego odejścia: bo nikt nawet nie wie, gdzie i jak zatonęli. 

Momentem najbardziej emocjonującym jest obejmowanie ich, gdy schodzą z łodzi. Szczególnie dosadnie przemawiają ich oczy. Oczy czarne, które odzwierciedlają wszystko, co widzieli i co przeżyli. Także bolesne wspomnienie tych, którym się nie udało. I strach odczuwany w tych momentach, które wydawały się nie mieć końca, ponieważ bardziej niż solidarność wspólnej drogi, która znika w łodziach nadziei, dawał o sobie znać instynkt przetrwania, który odbierał człowieczeństwo gestom, czułości.

Doświadczenie bycia w jednej łodzi nie jest nadzieją wspólnie przeżywaną z innymi osobami drogą życia. To nie jest solidarność jednego narodu, ale przypadek, który sprawił, że te konkretne osoby spotkały się, są razem w jednej łodzi. Każdy z każdym, połączony tym samym przeznaczeniem, które przeżywają w samotności, bo każdy chce przeżyć. Podobnie jak to miało miejsce w obozach koncentracyjnych, w których kobiety i mężczyźni tracili swoją tożsamość i stawali się numerami. Przestawali być osobami, a to, co pozostało, to ich ciała, które szukały przetrwania, czasami kosztem innych. 

Do naszego portu przypływają małe grupy. Najpierw chorzy, potem dzieci i ich mamy, następnie dzieci bez żadnych opiekunów i na końcu mężczyźni. Wyjście z łodzi również staje się świadectwem samotności, ponieważ rodziny nigdy nie wysiadają razem. Staramy się je rekonstruować na nowo zaraz po tym, jak znajdą się na lądzie, choć to też rodzi wiele problemów. Czasami brat, dziecko, wnuk, którzy noszą w sobie to samo doświadczenie, nie trafiają do Carrara, ale wysiadają z łodzi poza portem, w miejscach oddalonych w kierunku północnym, ponieważ śledzili w telefonach mapy cyfrowe, łudząc się, że łódź, w której płyną zatrzyma się w innym bezpiecznym porcie. Przeżywając w ten sposób terror nadziei: czy spotkają swoich najbliższych. Gdy się w końcu spotkają, terror nadziei zamienia się w rzekę łez i objęć. 

Od momentu wyjścia z łodzi aż do podjęcia dalszej drogi na lądzie, muszą przejść dziesięciogodzinne oczekiwanie na badania lekarskie, ustalenie tożsamości oraz fotografie. To są najdroższe godziny dla nas, wolontariuszy: ich oczy cię penetrują, podczas gdy ty starasz się ich uspokoić, odbudowując więzi z ich krewnymi i przyjaciółmi, których przez pewien czas łączył jedynie los bycia w tej samej łodzi. Chcą wiedzieć, co będzie potem, chcą rozmawiać i opowiadają ci jednym tchem swoją historię. Wśród nich są kobiety, najbardziej milczące i jakby niewidoczne, które zaczynają opowiadać. Wybór pozostawienia domu, który nie był miejscem bezpiecznym, gdzie byłaś potraktowana z przemocą przez ojca lub przez męża, ojca twoich dzieci. I przychodzi dzień, w którym znajomy, wypełniony współczuciem, pomaga ci uciec, aby podjąć drogę, która ma jeden cel: znaleźć się daleko od codziennej przemocy. Dochodzisz do wniosku, że jedyną szansą jest ucieczka: zostawiając dzieci, o które się boisz, że nie przetrwają tak trudnej drogi, których nie będziesz w stanie ochronić. Których zostawiasz, pozostawiając z nimi część siebie. Ty, coraz bardziej samotna, nawet jeśli fizycznie w towarzystwie innych, przemierzających kraje, pustynie, i zaskakujące spotkania, które są kolejnym doświadczeniem przemocy. I zostawiasz wszystkie rzeczy, a to, co ci pozostaje, to twoje ciało i godność. 

Docierając do Libii lub Tunezji, wiesz, że pozostał ci ostatni odcinek drogi do Europy. Często myślisz o tym, żeby jednak zawrócić, ale jest za późno. I boisz się, boisz tego wielkiego obszaru wody, który twoje dotychczasowe wyobrażenia budzące nadzieję zamienia w mur fal wody nie do pokonania. Nie masz jednak innego wyjścia: jeśli chcesz ocalić tę jedną możliwość przetrwania, aby kontynuować drogę nadziei, także dla twoich dzieci, wchodzisz w końcu do łodzi. Zakładasz niewielką kamizelkę ratunkową, którą postrzegasz w kontraście do gigantycznej wody. I doświadczasz ciemności, jesteś sama między wieloma… Wielu krzyczy, płaczą, gdy fale się niebezpiecznie podnoszą, gdy kończy się woda i jedzenie, gdy silnik nabiera wody, gdy woda słona miesza się z wodą słodką. Płaczesz, gdy trafiło ci się miejsce obok silnika, który parzy w nogi, ale nic nie możesz zrobić, nie możesz się ruszyć, nikt cię nie słucha. A posadzili właśnie tam ciebie, bo jesteś kobietą, jesteś lżejsza. I krzyczysz, i prosisz… jesteś jak duch migranta na szerokim morzu… aż do momentu, w którym ktoś ci pomoże i przyjmie. Ręka, która ściska: przeżyłaś! Twoje oczy, twoje ręce opowiadają o poczuciu pustki, którego doświadczasz, ale także o strachu, że twoje ciało – poza znakami zewnętrznymi, przechowuje pamięć serca, wszystkich przyjętych ran. 

Kiedy poprosiłam Solange, która przypłynęła 5 miesięcy temu, aby razem ze mną dała świadectwo temu wszystkiemu, z oczami pełnymi radości i wdzięczności za tę propozycję powiedziała: „Pójdę, aby razem ze mną zabrać całą moją Afrykę”.

Dzisiaj jesteśmy tutaj, aby zaświadczyć o nowym człowieczeństwie, o ludziach, którzy towarzyszą innym ludziom, o kobietach, które pomagają innym kobietom być kobietami, o kobietach, które przyjęły obcego i obcą, którzy ukazali się w naszym porcie, o nowym człowieczeństwie, które w nich się objawiło. Dziękuję, że mogłam to powiedzieć, że zostałam wysłuchana i dziękuję mojej rodzinie, mojemu mężowi i trojgu dzieci, którzy dzielą ze mną moje zaangażowanie. 
 
Ania ze wspólnoty Sant’Egidio w Poznaniu, po swoim kolejnym pobycie w lesie na granicy polsko-białoruskiej napisała: "Kazali mu przejść przez płot do Polski. On nie chciał, bo się bał. Wiedział, że po drugiej stronie są żołnierze z bronią i mogą jej użyć. Białorusini spuścili na niego psy i kazali przechodzić. Ma pogryzione ręce i opuchniętą twarz po pobiciu". 
 
Nie, to nie żołnierze czy straż graniczna są winni, choć każdy z nich w konkretnych sytuacjach musi podejmować decyzję w swoim sumieniu na podstawie tego, co widzi i wie. Winni są ci, którzy mówią: „tylko tak albo tylko tak”, tworząc fałszywą alternatywę między pomocą uchodźcom a naszym bezpieczeństwem. Ta fałszywa alternatywa jest generatorem agresji, po każdej ze stron, także po stronie niektórych uchodźców, którzy zamknięci w pułapce śmierci gotowi są także do aktów przemocy. O czym przekonaliśmy się w przypadku zmarłego, polskiego żołnierza śp. M. Sitka, zabitego przez agresywnego uchodzę. Dlaczego to zrobił? Nie wiem… Wiem tylko, że agresja rodzi agresję, a wola przetrwania, o którym mówi Sara, czasami odczłowiecza, aby ratować siebie kosztem innych.
 
Zatrzymać spiralę zła, znaczy zaufać miłości, bo miłość jest twórcza, pozwala znaleźć rozwiązania nieprzewidywalne. Naszym zadaniem nie jest wiedzieć, jaki jest koniec drogi, ale nią iść, wierząc, że na tej drodze nigdy nie jesteśmy sami, a nasz Pan potrafi czynić cuda. To droga Ewangelii życia i pokoju, Ewangelia miłosierdzia i wiary w to, co niemożliwe. To droga nadziei, aby nikt nie musiał umierać z nadziei.
 
Kard. Matteo Zuppi, Przewodniczący Episkopatu Włoch, który przewodniczył podobnej modlitwie w Bolonii powiedział: „Nad migrantami musimy płakać, jak matka płacze nad swoimi dziećmi… Kto zapłakał nad tymi naszymi braćmi? To pytanie noszę w sercu, to pytanie zadał papież Franciszek podczas swojej wizyty apostolskiej na Lampedusie w lipcu 2013 r. To tragedia, która nieustannie trwa. Za tych braci mamy obowiązek wznieść naszą modlitwę, krzyk bólu, aby godność każdego została uszanowana” – powiedział podczas tej samej modlitwy namiestnik diecezji rzymskiej, bp Baldo Reina. 
 
Czasami pytamy: „Gdzie jest Bóg?”– mówił dalej kard. Zuppi. I wiemy, jak bardzo to pytanie wybrzmiało w kontekście Holokaustu. Dzisiaj, po doświadczeniach tego i innych ludobójstw, gdy przyzwyczailiśmy się, że współczesne wojny pożerają nawet miliony ludzi, już nie pytamy, gdzie jest Bóg. Znamy odpowiedź: On jest tam, gdzie ludzie z nadziei umierają… umierają w wodach morza, na pustyni, w lesie, także w tym na granicy polsko-białoruskiej. On dzisiaj umiera z nimi… O czym tak boleśnie przypomina nam imię jednego ze zmarłych uchodźców właśnie tam, w polsko-białoruskiej puszczy, który nosił imię Jezus.

Dzisiaj musimy więc zadać inne pytanie: „Gdzie jest człowiek?”. Gdzie jest człowiek, który nie będzie milczał? Który nie będzie się wymawiał, że media nie mówią całej prawdy, że żyjemy w bańkach informacyjnych, a więc nie muszę nic w tej sprawie myśleć ani robić. Gdzie jest człowiek, który nie będzie się wstydził przynależności do Chrystusa, miłosiernego i współodczuwającego, także z ludźmi, którzy pośród nas szukają nadziei, aby jej nigdy – tym bardziej z naszego powodu – nie stracili
 
ks. Mirosław Tykfer, Wspólnota Sant'Egidio Poznań